Posty

"A" Wrogie uczucia

Chciałbym napisać o czymś bardzo osobistym. Będzie to takie małe wyznanie, a  może i coś większego, taka mała spowiedź. Chodzi o to, że coraz częściej nachodzą mnie myśli rezygnacyjne. Czuje się tak jakby cały świat miał by zwalić mi się na głowę. Naprawdę nie jest moim zamiarem sączyć wam jad do głów. Piszę jak jest. Przez te wszystkie lata mojej choroby, odbyłem już nie jedną rozmowę z psychiatrą czy psychologiem, lecz były ich setki, i wiem, a przynajmniej tak mi się wydaje, że to co czuję, to co czasami widzę lub słyszę, może być wytworem mojej chorej psychiki, mojej wyobraźni i nijak się to ma do rzeczywistości. Do prawdy. Nie mniej jednak przeświadczenie, że zaczyna dziać się coś złego, przychodzi zawsze po cichu, i atakuje z zaskoczenia, całą gamą bardzo realistycznych doznań. Bo przecież jak nie uwierzyć w to, że cały świat zaczyna walić ci się na głowę, skoro odczuwasz w swoich mięśniach, kościach, w całym swoim ciele jak bardzo jest on ciężki? Jak bardzo ciążą nam nie rozwiąz

Po drugiej stronie

Słowo o chorobie, bardzo podstępnej i wbrew pozorom bardzo nieprzewidywalnej. Tak na chłodno. Mianowicie, ludzie chorzy, bardzo często, zbierają swoje lustrzane odbicia, doprecyzujmy, chore oblicza, które ukazują człowieka samotnego, zagubionego, bez nadziei i bez wiary w ludzi, a co gorsza pozbawionych wiary w siebie. I taki stan trwa nawet całymi latami. Mogę powiedzieć z całą pewnością, że po pewnym czasie zaczynają je wręcz kolekcjonować, jak trofea, swojego cierpiętniczego wręcz masochistycznego przywiązania do zadawania sobie bólu. Tak jak by i bez tego było mu mało. Można sobie wyobrazić co musi dziać się w głowie takiej osoby. Dla nich przecież, zwykła codzienność podobna jest do mroku, zabiera im wszystko, nie pozostawiając nic, nawet cienia nadziei, a oni i tak w dalszym ciągu czują sie winni! Mimo wszystko!!! W takim stanie, w najlepszym przypadku, można spodziewać się  jedynie stagnacji. A prawdą jest, że każda stagnacjia powoduje regres! Slogan? Może i tak ale oddaje całą

choroba niebezpiecznie nieprzewidywalna

Co robić? W telewizji wojna, w słuchawkach "Brendan Perry" leniwie, acz kolwiek bardzo sugestywnie i bardzo depresyjnie, wygrywa swoje smutne nuty. A ja cóż, czuję, że zbliża się  czas rozliczeń, czas konfrontacji z sobą samym. Nadchodzi on z nieuchronnością kolejnej minuty na zagarze. Konfrontacja taka nigdy nie wychodziła mi na dobre, ale nawet taka wiedza nie jest wystarczająca, żeby przerwać, żeby wycofać się z pierwszej lini frontu walki z samym sobą. Pomału więc zaczynam łapać ostatkiem sił, ostatnią pewną rzecz. Rzecz, która tak mocno zraniła tyle bliskich mi osób, że na samą myśl o niej zaczynam czuć do siebie straszną odrzę. Jest powiedzenie, że jeżeli cią boli to znaczy, że żyjesz. I tak samo jest ze mną. Bardzo boli mnie to,  jaki jestem, świadomość bycia gorszym i zgniłym do szpiku. Choć to co w życiu zrobiłem złego, paradoksalnie trzyma mnie jeszcze żywym. Czy jest prawdą, że miłość, tak samo jak samotność i smutek potrafią być zimniejsze niż sama śmierć? Czy wyp

Lekcja

Co się dzieje? Świat zaczyna wirować, zaczynam tracić kontakt ze sobą. Staje  się kimś obcym. Śmierć staje się pomału moją oblubienicą, chociaż tak bardo się jej boję. Zaczynam odczuwać wszystkie te lata w trakcie których przjąłem kilogramy a może i dziesiątki kilogramów substancji psychoaktywnych. Paradoksalne jest to, że mimo szkód jakie wyrządziły mojej psychice i somatyce (jeżeli można tak powiedzieć) to prawdą jest, że trzymają mnie na powierzchni. To tylko one były przy mnie, kiedy zrezygnowany, i zaszczuty przez głosy w mojej głowie, podjąłem decyzję żeby skończyć ze sobą. Towarzyszyły mi wtedy do samego końca, kiedy resztkami sił sięgałem po ostatnią już dawkę substancji, która to miała przynieść mi ulgę. To tylko one były przy mnie, kiedy siedziałem samotny w domu, wsłuchując się w teksty i muzykę grupy Dżem. Nie opuszczały mnie nawet na chwilę, kedy chodziłem pustymi ulicami miasta, zaglądając do znajomych knajp, żeby wipić kolejne, i kolejne piwo. I teraz również trwają przy

20 pytań i....

Co czuję? Co dalej? Jak zakończy się moja podróż zwana życiem? Dlaczego konfrontacja ze sobą dostarcza tyle bólu? Co za tym idzie, gdzie można się zatrzymać, chociaż na chwilę? Zatrzymać się żeby odpocząć czy doładować akumulatory! A może warto porozmawiać ze sobą? Jak to mówią psycholodzy - skonfrontować się z wewnętrnym "ja"? Czy tylko taka konfrontacja może przynieść coś dobrego jeżeli ma się o sobie taką złą opinię? Kiedy wewnętrzny schizofreniczny krytyk, tak wiele lat, bardzo pieczyłowicie budował wizję samego siebie? I to złą wizję, co do tego nie mam wątpliwości! Czy moja depresyjna osobowość, próbuje zwichnąć mi radość życia? Czy jest już pewne, że w niebie nie znajdzie się dla mnie miejsce? Czy moje złe uczynki zostały pieczołowicie odnotowane na moim koncie? Czy jest czymś normalnym, brak uczynków dobrych? Jaki czeka mnie koniec? Dokąd zmeża moje życie? Ile mnie czeka jeszcze rozczarowań? Której opini na mój temat nie rozumiem? Ilu ludzi jeszcze zranię, rozczaruję?

Tyle pytań i nikt tego nie rozumie!!!

Dlczego mnie nie kochasz? Takie pytanie coraz częściej kołacze się w mojej chorej głowie. Głowa może chora, ale ma "zdrowe" potrzeby! Można się zapytać, czy jest to coś nieprawdopodobnego? Myślę, że nie. Nieprawdopodobne jest natomiast to, dlaczego, przez tyle czasu źle stawiwłem pytanie! Błagałem, prosiłem, powiedz mi, czy ty mnie kochasz? Czy jestem dla ciebie kimś ważnym? A może  ty się mnie brzdzisz?! Nie chcesz mnie dotykać, nie mówąc już o pocałunku! Boże, moją głowę zalewa mnustwo pytań, coraz więcej i więcej!!! Jednak żadnej kojącej odpoowiedzi! Dlaczego mnie nie kochasz? Takimi słowami można by zaczynać każdy dzień, który prowadzi po równi pochyłej do tragedii. Każdy dzień, każdą noc, każdy tydzień, miesiąc i rok. Należało by postawić pytanie, czy aby nie przespałem, nie przegapiłem tego momentu, kiedy można było jeszcze usłyszeć coś? Takie coś, co mogło by dać nadzieję na lepsze jutro, a przynaajmniej na bierzący dzień. Dlaczego mnie nie kochasz, brzmmi to niemal ja

kompletny chaos !!!

Moje mysli w głowie, pędzą jak by były pchane z siłą wybuchu jądrowego. Myślę, że nie mają w prawdzie powodu by się zatrzymać, lub choćby zwolnić na chwilę, bym mógł podkraść, wyłowić z tego chaosu jakąś najmniejszą nawet cząstkę spokoju. Micro cząstkę nadzieji i wiatry w to, że będzie lepiej, że nie będę musiał umrzeć żeby osiągnąć wewnętrzny spokój i przekonać siebie samego, że tak naprawdę chcę żyć. Zupełnie nie wiem o co chodzi!! Dlaczego tak bardzo zależy mi na zdaniu innych, ich opinii i akceptacji dla tych rzeczy co robię, skoro  nie czuję wsparcia z ich strony!!! Może trochę, może kiedyś, na początku, ale nie teraz.  Zastanawiam się nad tym, dlaczego podjącie najprostrzej decyzji, w obawie przed krytyką ze strony, innych osób podnosi u mnie tak wyskoko poziom niepokoju i lęku??? Cóż pytanie to nabiera jeszcze bardziej rumieńców,  jeżeli pokusimy się, i przyjrzymy wiekszości moich tak zwanych "samodzielnych" decyzji. Nie będzie to dla nikogo zaskoczeniem że najczęszczy