Posty

Wyświetlanie postów z marca 29, 2020

Diagnoza

Mija kolejny dzień zmagania się z moją diagnozą, moją podwójną diagnozą, która brzmi: Schizofrenia i Depresja. Ale sama diagnoza, to  nie posiadające żadnej wartości emocjonalnej słowa, niewiele mówiące, naprawdę niewiele mówiące. A ja muszę zmagać się z całym tym ciężarem jaki ze sobą niosą emocje z nią związane. Czyli: Smutek, lęk, strach, samotność,  wyobcowanie, nieufność, niezrozumienie, poczucie winy, wstyd. To są te, które najbardziej mi doskwierają.  Do tego dochodzi jeszcze jedno: uczucie pustki i porażki i tego, że przegrałem swoje  życie!!! Gdy po raz pierwszy usłyszałem diagnozę DEPRESJA to zabrzmiała ona w moich uszach jak wyrok. Później dołączyła do niej jeszcze gorsza SCHIZOFRENIA i  to był przysłowiowy gwóźdź do trumny. Zacząłem całe lata spędzać w szpitalach psychiatrycznych, jeździłem od jednego do drugiego, gdzie byłem ustawiany na lekach i do domu. Mijało zazwyczaj tylko parę dni lub tygodni a ja już byłem z powrotem. Nie akceptowałem siebie do tego stopnia, że pr

:O :P

Już na samym początku muszę się do czegoś przyznać, przed wami ale i przed sobą A może przede wszystkim.przed sobą. Wielkim, ale to naprawdę wielkim katalizatorem moich stanów psychotycznych i depresyjnych, melancholijnych i nostalgicznych jest moja żona. Tylko ona, jednym słowem a nawet jednym spojrzeniem, czy gestem, potrafi rozłożyć mnie na łopatki. Potrafi sprawić, że momentalnie odechciewa mi się żyć, Odechciewa mi się walczyć o nasz związek, a mam świadomość, że w momencie kiedy mi przestanie zależeć. to on się rozpadnie.  Zawsze, i za każdym razem kiedy coś robię, zostaje przez nią oceniony, nigdy doceniony. Cokolwiek bym nie zrobił zawsze zostaję "zweryfikowany" negatywnie. Zostaję skrytykowany, wyśmiany, opieprzony, a ona strzeli "focha", przekręci oczami stwierdzi, że wszystko musi zrobić sama i jest tym już zmęczona. Kiedyś stwierdziła, że jestem pierdolonym egoistą, że nie ważne co zrobiłem, ważne jest to, co mogłem jeszcze oprócz tego zrobić, lub że

>:)

Moje życie nie ma sensu. Każdy dzień przecieka mi przez palce nie zostawiając po sobie żadnego śladu. Dzień za dniem, w leniwym chodzie rutyny i nie zmieniającej się  codzienności, stawia mnie pod ścianą, na przeciwko plutonu egzekucyjnego. Prawda  jest taka, że przez jakiś czas było ok. niestety się popsuło. Znów zaczynam się bać! Coraz częściej dotyka mnie uczucie lęku i strachu, które determinuje moje działania. Moje wyobrażenie dzisiejszego świata jakie miałem po 17-sto miesięcznym pobycie w szpitalu psychiatrycznym, zmieniło się na dobre. Będąc jeszcze w szpitalu, często wyobrażałem sobie jak to będzie kiedy wyjdę? Zastanawiałem się czy będę umiał zastosować te wszystkie "techniki" jakich nauczyłem się w psychiatryku  takie jak między innymi postawienie swoich granic? Zastanawiałem się również czy będę potrafił okiełznać swój lęk i niepokój do takiego stopnia, żeby nie zamknął mnie w domu, w samotności, na peryferiach życia.  Lecz niestety, sprawdził się najgorszy scena