Posty

Wyświetlanie postów z maja 3, 2020

:-0

Jak bardzo zmienił się mój świat, odkąd zachorowałem, a w sumie nie od tego czasu, lecz od momentu kiedy zostałem pierwszy raz zdiagnozowany, (w prawdzie błędnie), ponieważ postawienie prawidłowej diagnozy  trwało prawie 30 lat. O ile dobrze pamiętam moja pierwsza diagnoza brzmiała zaburzenia afektywna dużą komponentą hipochondryczną!? Rozumiecie KOMPONENTA HIPOCHONDRYCZNA!!!, taką diagnozę dostaje osoba przywieziona na konsultację psychiatryczną po próbie samobójczej. Mniejsza o to co napisali, ważne jest to co ze mną zrobili. W sumie zostawmy pierwszą diagnozę. Kolejne również nie były trafione. Przypomnijmy kilka z nich. Będę starał się zachować kolejność, ale wybaczcie mi proszę jak trochę poprzestawiam. W ramach kilkudziesięciu wizyt na oddziałach psychiatrycznych również na tych "zamkniętych",  tzw. "ostrych" i "detoksykacyjnych" dorobiłem się pokaźnej kartoteki, a co za tym idzie, równie pokaźnej ilości, mniej lub bardziej trafionych diagnoz. Wśród

Dlaczego ja

Klozapol - 500mg ; Abilyfy - 30mg ; Anafranil - 300mg ; Pregabalina - 600mg ; Haloperidol - 20mg ; Promazyna - 400mg. To jest moja apteczka, która trzyma mnie przy życiu. Jakiekolwiek, nawet najmniejsze wahnięcie z czasem lub z dawką skutkuje praktycznie, prawie natychmiastowym zaostrzeniem objawów choroby! W związku z tym nasuwają się podstawowe pytania czy aby na pewno biorąc taką masę leków można powiedzieć, że się leczę? Czy biorąc taką masę leków, mogę mieć nadzieję, że się wyleczę? Czy  faszerując się taką ilością leków  jestem sobą? Jak bardzo straszny jest lęk czy niepokój, który jest we mnie, jeżeli mimo tych wszystkich leków tak bardzo potrafi mnie przerażać i paraliżować?  Dlaczego nie potrafię się obejść bez tej  całej chemii? Dlaczego, mimo, że zażywam tą całą masę leków jest we mnie tyle lęku, strachu i niepokoju? Dlaczego, tak często myślę o samobójstwie? Dlaczego słyszę te wszystkie głosy?  Dlaczego czuję, że jestem poddany permanentnej obserwacji? Dlaczego nie po

jak?

Obudziłem się dzisiaj o 3 nad ranem, i okazało się, że nic się nie zmieniło, ten sam lęk, ten sam smutek, to samo uczucie zagrożenia. Takie samo zniechęcenie w stosunku do życia. W każdej wypowiedzi słychać oskarżenie, teraz jestem tego pewny, mój świat się kończy, czuję, że w całości przynosi mi zagrożenie z każdej strony  i z każdym dniem mocniejsze. Poczucie bezpieczeństwa jest czymś tak fikcyjnym i nie osiągalnym, że nawet w największych moich fantazjach nie potrafię go doświadczyć. Jestem nikim, nic nie znaczącą w dzisiejszych czasach kupą gówna, beznadziejnym schizofrenikiem z depresją. Znowu wkroczyłem w okres, w którym coraz poważniej, i coraz częściej myślę o samobójstwie. I   rzeczywiście wychodzi na to, że jest ono dla mnie coraz to bardziej, a czasami jedynym możliwym do ogarnięcia sposobem ucieczki przed moim życiem przed którym w pewnym sensie uciekam co dnia. Wszystko mi się pomieszało! Generalnie chodzi o to, że samobójstwo stanowi jedyny możliwy wariant mojego końca.

smutny strach

Jestem nikim!!! Jakimś pierdolonym schizofrenikiem, tak pierdolonym schizofrenikiem!!! Dręczy mnie lęk, uczucie zimne i znajome. Lęk gorszy niż strach przed śmiercią. Gorszy od strachu przed bólem nie do zniesienia. Strach przed krzykami, przed płaczem. Strach przed ABSOLUTNYM SZALEŃSTWEM. Dzieje się to czego się naprawdę zawsze bałem, zostanę sam, mimo obecności wokół mnie tylu ludzi. Nie wiadomo co przyniesie przyszłość, ale to co niesie teraźniejszość pali ogniem wielu prawd, i jest nie do zniesienia.  Jest mi smutno, tak bardzo smutno. Smutno mi bo jestem chory! Smutno mi bo jestem sam! Smutno mi bo bo bo.......... się boję. Jestem całkowicie nikomu niepotrzebnym. Przypomina mi o tym codziennie moja żona. Nigdy nie omieszka pokazać mi gdzie jest moje miejsce. Tak naprawdę to nie jestem jej zupełnie do niczego potrzebnym, na pewno nie, żeby się mogła do mnie przytulić,  a już nie mówię żeby przytuliła mnie, objęła, pocałowała. Piszę bardzo  chaotycznie, wiem o tym, ale mam taką gon