Trochę żali - wyliczanka

Tyle lat już minęło, odkąd przestałem pracować w dużej korporacji świadczącej usługi optyczne, a w dalszym ciągu, na samą myśl o niej zaczynam odczuwać straszny lęk połączony z ogromnym uczuciem wstydu. Zastanawiam się dlaczego tak jest? Mimo, że rozwiązanie współpracy nastąpiło z mojego powodu, to w dalszym ciągu nie mogę się pogodzić z utratą kontaktu z niektórymi osobami, z którymi pracowałem! Tym co skłoniło mnie do tego typu wynurzeń jest uświadomienie sobie, że scenariusz ten zaczynam kopiować, i stosuję go w życiu codziennym! Uciekam i kryję się, a potem czuję ogromny wstyd. Tak po krótce rzucę rys na kontakty z osobami, na które mogłem zawsze liczyć, i czułem się przy nich bezpiecznie. Będzie to dosłownie parę zdań. Już dawno straciłem taki prawdziwy kontakt z rodzicami(chyba nigdy go nie doświadczyłem w dorosłym życiu). Jak mówią był to "zimny chów cieląt" Kolejną osobą, z którą miałem bardzo dobry kontakt, i na którą mogłem zawsze liczyć to była moja starsza siostra. Teraz jednak czuję się przez nią opuszczony i zostawiony samemu sobie. Osobą, dla której poświęcę więcej miejsca bo to ona wyciągnęła mnie z bardzo głębokiego dołka, a uczyniła to wyłącznie swoją bliskością i uczuciem jakim mnie darzyła jest moja żona. Niestety teraz między nami jest sytuacja patowa, czyli minimalne minimum. Zero jakichkolwiek oznak uczucia czy czułości a mówiąc dobitniej już mnie nie kocha, i w sumie prawdę mówiąc nie ma się czemu dziwić. I tu zaczynają się moje problemy egzystencjalne, ponieważ na jej akceptacji, uczuciu, miłości i bliskości zależy mi najbardziej, Niestety jak już pewnie pisałem, ONA JUŻ MNIE NIE KOCHA, nie okazuje mi uczucia, nie dotyka mnie, nie przytula się nie mówiąc o seksie. No cóż, nie jestem już pewnie dla niej wystarczająco atrakcyjny i przebojowy, nie zapewniam jej poczucia bezpieczeństwa, no i oczywiście jestem chory! I ostatnią taką osobą jest moja doktor Psychiatra, która wbiła jednak decydujący gwóźdź na moim krzyżu życia. Po prostu tracę ją. Kiedyś mogłem liczyć na comiesięczny kontakt, później był raz na kwartał, a teraz jest raz na pięć miesięcy. 
Na dzień dzisiejszy jedyną osobą przed którą mogę się otworzyć jest moja psychoterapeutka, ona mnie rozumie i akceptuje mnie takim jakim jestem. 
Tyle lat już minęło, a ja odczuwam galopujący regres w życiu, po prostu nie mogę się zatrzymać, gnam na oślep, nie kontrolując drogi. Wszystko może było by OK gdybym nie fakt, że w ten sposób się uwsteczniam i zapadam się coraz bardziej w chorobę!!! 

Komentarze